Lakier, którego nie cierpię i złościł mnie nawet, przy robieniu zdjęć, a po nich była furia, gdy próbowałam go zmyć. Nie to, że jest brzydki - po prostu jego używanie jest koszmarem.
Lakier kupiłam, bo brakowało mi takiego najczystszego granatu po tym, jak Opi Road House Blues podstępnie okazał się być blurple, a nie granatowy. Było to moje pierwsze spotkanie z lakierami Opi i skończyło się porażką, bo po tym jak nasłuchałam się o ich niesamowitej jakości, a potem lakier odprysnął mi w ciągu jednego dnia, poczułam się nieco oszukana ;) Następnie odkryłam świetne China Glaze i pośród nich postanowiłam poszukać bazowego granatu.
Lakier zadanie spełnia, bo nie ma w nim ani odrobiny fioletu, szarości, czy innych odcieni. Co prawda ten granatowy to prawie_czarny, ale taki już jego urok. Kolorowi nie mogę zarzucić nic, bo jest piękny. Przejdźmy zatem do pierwszego aktu tragedii. :D
Wydawać by się mogło, że nakładanie będzie w porządku - lakier ma dość rzadką konsystencję, nawet ładnie kryje. W trakcie malowania zdarza mi się jednak poprowadzić niezbyt dokładną linię przy skórkach i wtedy z reguły wycieram mocno paznokciem, czy patyczkiem jeszcze mokry lakier i tworzę, ładną równą krawędź, bez zabrudzeń. Tym razem jednak (co widać na zdjęciach niestety) poprawka na serdecznym palcu skończyła się rozmazaniem lakieru wzdłuż linii, jaką chciałam uzyskać i pięknie zapaskudziłam sobie skórki.
W drugim akcie tragedii uświadamiamy sobie, że również zmywanie tego cuda jest przeżyciem traumatycznym. Żałuję, że malowałam tym lakierem na samym początku robienia zdjęć, bo nie mogłam się domyć i bałam się, że palce smerfa będzie widać przy kolejnych recenzjach. Lakier rozpływa się naokoło, włazi we wszelkie możliwe szczeliny i wżera się w skórę. Coś strasznego, to chyba jedyny lakier, który jest tak złośliwy.
Spójrzmy zatem na niego po raz ostatni, bo nieprędko znów zagości na moich paznokciach. ;) Wolę jednak mniej problematyczne lakiery.
Urody odmówić mu nie sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz