sobota, 25 sierpnia 2012

H&M - Golden treasure

Jaaa, ale ten lakier jest dziwny! Lubię zakupy w H&M i lubię złote lakiery - powinien być strzałem w dziesiątkę, a mnie on nie pasi kompletnie. Nie żeby był nieładny, co to to nie. Po prostu jest tak nietypowo zloty, że chyba po prostu muszę się z nim oswoić ;)




Lakier w sumie można uznać za delikatnego duochroma. Na tym zdjęciu wyszedł lekko brązowo, ale potrafi dawać też zielonkawą poświatę, który to właśnie efekt tak mnie onieśmiela :D Nie jest to jednak kopia Peridota - efekt jest subtelny i mocno zależy od jasności oświetlenia, a nie kąta padania światła. Przy okazji trzeba powiedzieć, że jest to ładny, metaliczny lakier - frost powiedziałabym.




Dziwny, prawda? ;)
Gdybym nie była tak kulturalna jak jestem, powiedziałabym, że to kolor z grupy "sraczkowatych" :D Ale nie powiem ;)




Konsystencja jak to w lakierach H&Mu - super. Fajnie się nim maluje, bo nie gęstnieje na pędzelku. Nawet nie bardzo przeszkadza mi, że to frost, na którym widać pociągnięcia pędzelka. 




Przyznaję, że wyszedł na zdjęciach mniej zielono niż w rzeczywistości :) A może to ja jestem do niego taka uprzedzona? Będę go używać na pewno, bo ciekawy jest skubaniec i chociaż dla samych zaciekawionych spojrzeń czasem go użyję, ale mam zagwozdkę czy mi się podoba, czy nie ;)



Opi - Here Today... Aragon Tomorrow

Od lakieru Opi rozpoczęła się moja lakieromaniacka przygoda. Kupiłam wtedy Road House Blues i miałam poczucie odrobiny luksusu w ręku. Kilka miesięcy później moja lakierowa kolekcja urosła do prawie 60ciu sztuk i lakiery Opi nie robią już na mnie takiego wrażenia. Wiem już mniej więcej co lubię, jakich kolorów poszukuję i jakoś tak wychodzi, że kolekcje Opi mnie nie porywają. Za mało drobinek :D Są natomiast dwa takie lakiery, które uwielbiam i mieć musiałam, bo są absolutnie wyjątkowe, choć gorzko przyznam, że w tej wyjątkowości mieści się również ich ponadprzeciętna skłonność do odpryskiwania w rekordowym czasie.

Mowa o kolekcji welurowej - Suede, gdzie Opi zrobiło nowe wersje swoich wcześniejszych lakierów, tym razem jako maty. Miałam okazję wypróbować trzy: Russian Navy, którego już nie mam, bo nie byłam przekonana do koloru, You don't know Jacques oraz lakier z tytułu tej notki - Here today... Aragon tomorrow.




Pierwszy Aragon był prawie czarną ciemną zielenią, a welurowy jest sporo jaśniejszą i w dodatku z drobinkami. Trudno uwierzyć, że są swoimi odpowiednikami. To samo można z resztą powiedzieć o całej reszcie kolekcji Suede, choć nie jest to wadą, bo moim zdaniem jest ona ładniejsza niż pierwowzory. 




Miałam okazję już kilka razy się nim malować, więc i o trwałości, czy ogólnym komforcie używania mogę co nieco napisać. 
Lakier fajnie się rozprowadza i w przeciwieństwie do dwóch pozostałych welurowców nie zastyga w czasie malowania. Spokojnie da się nanieść na nim poprawki i można nawet mówić o delikatnym poziomowaniu czy wyrównywaniu się samodzielnym lakieru. To najlepszy według mnie lakier z tej kolekcji. 




Robiąc zdjęcia innych lakierów i teraz patrząc na to jestem trochę wstrząśnięta, że lakier wygląda tak... płasko :D Nie jestem zadowolona, że tak tu wyszedł, ale zostawiłam tę fotkę, bo dobrze jest na niej oddany kolor. Naprawdę fajna, lekko butelkowa zieleń. 




Lakier na paznokciach wygląda bardzo szykownie - przyciąga uwagę, bo jest niecodzienny. 
Niestety - raczej na jednorazowe wyjścia i to wyłącznie wtedy, gdy do torebki wrzucimy butelkę, żeby w razie odprysku zrobić poprawkę. Trwałość bowiem jest bardzo mizerna - odpryskuje w ciągu kilku godzin przy nieostrożnym obchodzeniu się z dłońmi. Zapomnijmy więc, że przetrwa jakieś intensywne zajęcia wymagające używania rąk. Wynagradza to do pewnego stopnia fakt, że schnie błyskawicznie - w ciągu kilkunastu sekund matowieje i jest suchy,więc wspomniane poprawki są jak najbardziej możliwe. 




Dorzucę kiedyś jeszcze zdjęcia, jak ładnie wygląda z nabłyszczającym topem ;) 






środa, 22 sierpnia 2012

Colour Alike - Fifa-Rafa #208

edit!!! Lakier wreszcie dorobił się swojej nazwy, której zupełnie nieskromną pomysłodawczynią jestem ja :D Duma mnie rozpiera, dziecko moje :D


Jadąc na lakieromaniacki zlot Klubu Lakieroholiczek zaimportowałam do Warszawy Błyskotekę od Colour Alike. Z całej kolekcji co prawda tylko ten podbił moje serce na tyle, żebym koniecznie chciała go mieć, ale w zasadzie cała Błyskoteka bardzo mi się podoba. :)




Odcień 208 (niech już ktoś wymyśli mu oficjalną nazwę :D) najlepiej widać w butelce. Mam chyba za płaskie paznokcie i za słaby pstrykacz zdjęć (bo aparatem go nie nazwę), żeby można było uchwycić zmiany kolorów. W każdym razie lakier zmienia kolor z turkusowego do niebieskiego, a drobinki mienią się od niebieskich do fioletowych i jak widać - również zielonkawo-złotych. Cudo ;)




Lakier na paznokciach jest w jaskrawym odcieniu niebieskiego. To taki lazur. Nie wiem, czy do końca zgrywa się z kolorem mojej skóry, ale jest tak efektowny, że kwestia dopasowania schodzi na dalszy plan. 
Drobinki są wyraźne, nawet dość grube i nadają mu mocno dyskotekowy wygląd. Nie pomalowałabym się nim na rozmowę kwalifikacyjną do pracy :D




Konsystencja świetna - rozprowadza się łatwo, jest w miarę rzadki, a do pełnego krycia potrzebne są dwie warstwy. 
Jest kilka lakierów, z którymi mi się on kojarzy i kiedyś zrobię notkę porównawczą :)




Nie umiem na płytce paznokcia uchwycić zmian kolorów, ale przyznać muszę, że nie są one po pomalowaniu spektakularne. Jak zwykle - wszystko lepiej wygląda w butelce ;) 
Mimo wszystko jednak zastanawiam się jeszcze nad jednym lakierem z tej kolekcji, bo przypadły mi do gustu te Błyskoteki ;) 







poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Yves Rocher - Rouge Groseille

I już ostatnia z czerwieni.

Lakier kupiony absolutnym przypadkiem, kiedy to chcieliśmy z TŻtem wykorzystać zniżkę w Yves Rocher i trzeba było wybrać cokolwiek za co najmniej 10zł. Lakier kosztował 11 i gdyby nie fakt, że nie było zupełnie nic innego, co bym z tego sklepu chciała to nigdy w życiu bym 3ml lakieru za tyle pieniędzy nie kupiła. Droga impreza przeliczając na złotówkę za mililitr :D





Powiedzmy sobie szczerze - lakier jak lakier ;) Nic specjalnego prawdę powiedziawszy, ale z ręką na sercu przyznaję się, że do zwykłych czerwieni serca nie mam, więc i pisać nie będę za dużo. 




Lakier jest w odcieniu malinowej czerwieni. Wykończenie ma półkremowe powiedziałabym - dość lekko wygląda na paznokciu, jak galaretka, ale kryje nieźle i do typowych żelków zaliczyć go nie można. 





Do pełnego krycia wystarczają dwie warstwy. Lakier jako tako pozwala robić na sobie poprawki, czyli nie rozmazuje się po całej okolicy. 

No nie ma co za dużo o nim pisać ;) Nie porywa mnie, jeszcze nigdy go nie nosiłam. Podoba się za to mojej mamie, więc może jakoś sobie z tymi 3ml poradzimy :D





Catrice - Pimp my shrimp

Uwielbiam tę nazwę :D Trzeba przyznać, że jest całkiem trafiona, bo ten lakier może się z krewetką skojarzyć ;)




Drażni mnie okrutnie, jak wycierają się napisy na butelkach Catrice. Żadne inne lakiery mi się tak nie niszczą, a te używane są rzadko i już 2 z nich mają nieczytelne napisy. 

Wracając jednak do zawartości...




Krewetka to pastelowy koral. Kolor, jakich w tym sezonie było mnóstwo i firmy prześcigały się w wypuszczaniu kolekcji z tym odcieniem. Ładny jest, nie powiem ;) Na pewno świetnie wyglądałby na opalonej skórze. 




Wykończenie jest kremowe, a lakier nieźle się rozprowadza. Do pełnego krycia potrzebne były dwie warstwy, ale za to grube - pewnie najlepiej wyglądałby z trzema cieńszymi. Jest trochę gęstawy - nie lubię tego. Mam z resztą uraz, bo śliczny pastelowy pomarańcz, również od Catrice, haniebnie mi zgluciał i wymagał ratowania Poshe Revive. Pomogło niby, ale niesmak pozostał :D




Duży plusik należy mu się na pewno za pędzelek, który po nabraniu odrobiny wprawy okazuje się być zdecydowanie lepszy niż w droższych lakierach. 




Lato się kończy, a ja muszę chwilowo odstawić szalone lakiery i wychodzi na to, że wrócę do nich dopiero w przyszłym roku :( Jakoś jesienią nie w głowie mi soczyste pomarańcze i korale :)




Catrice - Fred Said Red

I następny czerwony lakier - tym razem w kompletnie innym odcieniu niż pozostałe. Bardzo mi się on podoba, ale jak do tej pory doceniłam go tylko przy pedicure, bo na dłoniach jest jakiś taki dziwny :D




Fred to żelkowa czerwień mocno wpadająca w pomarańcz. No taka zupa pomidorowa ;) Niezabielana :D Wygląda szalenie soczyście - przy nakładaniu widać lekko półprzezroczystą formułę, ale lakier kryje ładnie po dwóch warstwach. 




To pierwszy lakier Catrice na blogu, więc może warto napisać kilka słów o tej marce. 
Dotychczas mam 5 lakierów i w zasadzie każdy jest inny. To, co je łączy to świetny, szeroki i naprawdę doskonale ścięty pędzelek - jego brzegi są zaokrąglone, więc manewrowanie przy skórkach jest dziecinnie proste. 




Lakier na zdjęciach wyszedł odrobinę chłodniej niż w rzeczywistości - aparat nieco zjadł pomarańcz. 
Rozprowadza się za to doskonale - w butelce jest bardzo rzadki, co mocno ułatwia pracę z nim i nakładanie cieńszych warstw.




Fred na paznokciach wygląda jak pomidorowa galaretka :D 

Dorzucam jeszcze zdjęcie w słoneczku:










sobota, 18 sierpnia 2012

China Glaze - Poinsettia

Czerwony lakier, który uważam za na tyle śliczny i pasujący do mnie, że zużyłam go już prawie pół buteleczki i myślę, że dokupię sobie kiedyś drugą ;)





Poinsencja to jasna czerwień, która nie odchyla się ani w stronę odcienia malinowego, ani pomarańczowego. To taki ładny, jaskrawy czerwony kolor, który w ostrym świetle naprawdę daje po oczach ;) Lubię go, bo jest trochę wyzywający. 




To już jest typowy żelek. Dwie warstwy pozostają lekko półprzezroczyste, a do pełnego krycia potrzebna byłaby trzecia. Mnie podoba się ten efekt galaretki, więc daję zawsze dwie. 




Lakier jest rzadki, co dla mnie jest olbrzymią zaletą. Doskonale się poziomuje i stapia z pierwszą warstwą. 
Błyszczy się niesamowicie - właśnie za ten lekko mokry efekt lubię ten rodzaj wykończenia. 




I jeszcze zdjęcie w słońcu, które chyba najlepiej oddaje jaskrawość i lekkość tego koloru ;)




China Glaze - Phat Santa

Dzisiaj dzień czerwieni ;) Pogoda robi się coraz ładniejsza, więc było możliwe złapanie kolorów.

Czerwonych lakierów mam niewiele. W sumie jest ich 4, z których używam jednego na ręce, a dwóch innych na stopy. Nie przepadam za tym kolorem na paznokciach, uważam, że jest bardzo wymagający i podkreśla niedoskonałości dłoni.

Phat Santa to krwista, ciemna, bardzo klasyczna czerwień. Podejrzewam, że ten odcień mógłby występować w bazówce wielu kobiet, a kolejne buteleczki byłyby wykorzystywane do końca.





To był chyba mój pierwszy lakier China Glaze, jaki kupiłam :) Dłuuuugo przeszukiwałam Internet w poszukiwaniu odpowiedniego odcienia i w końcu padło na ten. Spodziewałam się, że będzie znacznie jaśniejszy i żywszy. Przyszedł za to krwisty, niemal bordowy odcień w zimnej tonacji. Jest ładny, ale mam wrażenie, że postarza mnie. Jest trochę zbyt poważny dla mnie. Spodobał się za to mojej mamie - niespecjalnie mnie to dziwi :D




Nakłada się świetnie. Ma niezbyt ciężkie kremowe wykończenie, ale nakłada się lekko jak żelek. Ślicznie się błyszczy. Jest dość rzadki, taki jak lubię - niemal wszystkie lakiery China Glaze mogą się tym pochwalić i za to lubię tę markę. 



Jest jednak coś, co mnie w tym lakierze drażni - podobnie jak Calypso Blue jest trudny w poprawkach. Rozsmarowuje się naokoło i brudzi przeokrutnie. Trzeba liczyć się ze zużyciem większej ilości wacików do zmywania. 




Na zdjęciach widoczne są dwie warstwy. Uprzedzam jednak, że końcówki mogą prześwitywać przez to, że lakier ma wykończenie pośrednie pomiędzy kremem, a żelkiem. 

Na zdjęciu powyżej widać, jak barwa lakieru zmienia się w zależności od słońca - niby ten sam lakier, a na każdym paznokciu wyszedł inaczej ;)







piątek, 17 sierpnia 2012

China Glaze - Calypso Blue

Lakier, którego nie cierpię i złościł mnie nawet, przy robieniu zdjęć, a po nich była furia, gdy próbowałam go zmyć. Nie to, że jest brzydki - po prostu jego używanie jest koszmarem.




Lakier kupiłam, bo brakowało mi takiego najczystszego granatu po tym, jak Opi Road House Blues podstępnie okazał się być blurple, a nie granatowy. Było to moje pierwsze spotkanie z lakierami Opi i skończyło się porażką, bo po tym jak nasłuchałam się o ich niesamowitej jakości, a potem lakier odprysnął mi w ciągu jednego dnia, poczułam się nieco oszukana ;) Następnie odkryłam świetne China Glaze i pośród nich postanowiłam poszukać bazowego granatu. 


Lakier zadanie spełnia, bo nie ma w nim ani odrobiny fioletu, szarości, czy innych odcieni. Co prawda ten granatowy to prawie_czarny, ale taki już jego urok. Kolorowi nie mogę zarzucić nic, bo jest piękny. Przejdźmy zatem do pierwszego aktu tragedii. :D



Wydawać by się mogło, że nakładanie będzie w porządku - lakier ma dość rzadką konsystencję, nawet ładnie kryje. W trakcie malowania zdarza mi się jednak poprowadzić niezbyt dokładną linię przy skórkach i wtedy z reguły wycieram mocno paznokciem, czy patyczkiem jeszcze mokry lakier i tworzę, ładną równą krawędź, bez zabrudzeń. Tym razem jednak (co widać na zdjęciach niestety) poprawka na serdecznym palcu skończyła się rozmazaniem lakieru wzdłuż linii, jaką chciałam uzyskać i pięknie zapaskudziłam sobie skórki. 

W drugim akcie tragedii uświadamiamy sobie, że również zmywanie tego cuda jest przeżyciem traumatycznym. Żałuję, że malowałam tym lakierem na samym początku robienia zdjęć, bo nie mogłam się domyć i bałam się, że palce smerfa będzie widać przy kolejnych recenzjach. Lakier rozpływa się naokoło, włazi we wszelkie możliwe szczeliny i wżera się w skórę. Coś strasznego, to chyba jedyny lakier, który jest tak złośliwy. 

Spójrzmy zatem na niego po raz ostatni, bo nieprędko znów zagości na moich paznokciach. ;) Wolę jednak mniej problematyczne lakiery. 


Urody odmówić mu nie sposób. 





Colour Alike dla Pan tu nie stał

Jest w Łodzi taki sklep odzieżowy, którego odwiedzanie to dla mnie sama radość. Wchodzę i nie dość, że wiem, że na pewno coś kupię to w dodatku nie czuję się tam anonimowym klientem, a wychodząc zawsze mówię "do zobaczenia!". Tym sklepem jest Pan tu nie stał, którego szyld przyciąga uwagę w okolicach Łodzi Fabrycznej. 

Sklep ten, oprócz fenomenalnych ubrań, ma w swojej ofercie również lakiery ;) Oczywiste było, że któryś musiałam kupić :D Padło na zgaszony niebieski. Bardzo lubię jego buteleczkę - raz, że jest to swego rodzaju unikat, niedostępny wysyłkowo, a dwa - są na niej loga dwóch fajnych, łódzkich marek.




Jak mówi napis na buteleczce - lakier wyprodukowało Colour Alike, co oznacza, że w produkcie jest 100% Łodzi. Lokalny patriotyzm się odezwał i lakier noszę z dumą :D


Jak przystało na lakiery Colour Alike - nakładanie jest przyjemnością. Pędzelek jest wąski i zaokrąglony, lakier dobrze się rozprowadza i kryje w dwóch warstwach. Czego chcieć więcej? 



Kolor jest naprawdę klasyczny - taki ładny, lekko zgaszony niebieski. Idealny odcień do dżinsów :) Ma mocny połysk i kremowe wykończenie - świetny na jesień. 


Jeszcze jedno ujęcie:


Prawda, że ładny? ;)




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...