Od lakieru Opi rozpoczęła się moja lakieromaniacka przygoda. Kupiłam wtedy Road House Blues i miałam poczucie odrobiny luksusu w ręku. Kilka miesięcy później moja lakierowa kolekcja urosła do prawie 60ciu sztuk i lakiery Opi nie robią już na mnie takiego wrażenia. Wiem już mniej więcej co lubię, jakich kolorów poszukuję i jakoś tak wychodzi, że kolekcje Opi mnie nie porywają. Za mało drobinek :D Są natomiast dwa takie lakiery, które uwielbiam i mieć musiałam, bo są absolutnie wyjątkowe, choć gorzko przyznam, że w tej wyjątkowości mieści się również ich ponadprzeciętna skłonność do odpryskiwania w rekordowym czasie.
Mowa o kolekcji welurowej - Suede, gdzie Opi zrobiło nowe wersje swoich wcześniejszych lakierów, tym razem jako maty. Miałam okazję wypróbować trzy: Russian Navy, którego już nie mam, bo nie byłam przekonana do koloru, You don't know Jacques oraz lakier z tytułu tej notki - Here today... Aragon tomorrow.
Pierwszy Aragon był prawie czarną ciemną zielenią, a welurowy jest sporo jaśniejszą i w dodatku z drobinkami. Trudno uwierzyć, że są swoimi odpowiednikami. To samo można z resztą powiedzieć o całej reszcie kolekcji Suede, choć nie jest to wadą, bo moim zdaniem jest ona ładniejsza niż pierwowzory.
Miałam okazję już kilka razy się nim malować, więc i o trwałości, czy ogólnym komforcie używania mogę co nieco napisać.
Lakier fajnie się rozprowadza i w przeciwieństwie do dwóch pozostałych welurowców nie zastyga w czasie malowania. Spokojnie da się nanieść na nim poprawki i można nawet mówić o delikatnym poziomowaniu czy wyrównywaniu się samodzielnym lakieru. To najlepszy według mnie lakier z tej kolekcji.
Robiąc zdjęcia innych lakierów i teraz patrząc na to jestem trochę wstrząśnięta, że lakier wygląda tak... płasko :D Nie jestem zadowolona, że tak tu wyszedł, ale zostawiłam tę fotkę, bo dobrze jest na niej oddany kolor. Naprawdę fajna, lekko butelkowa zieleń.
Lakier na paznokciach wygląda bardzo szykownie - przyciąga uwagę, bo jest niecodzienny.
Niestety - raczej na jednorazowe wyjścia i to wyłącznie wtedy, gdy do torebki wrzucimy butelkę, żeby w razie odprysku zrobić poprawkę. Trwałość bowiem jest bardzo mizerna - odpryskuje w ciągu kilku godzin przy nieostrożnym obchodzeniu się z dłońmi. Zapomnijmy więc, że przetrwa jakieś intensywne zajęcia wymagające używania rąk. Wynagradza to do pewnego stopnia fakt, że schnie błyskawicznie - w ciągu kilkunastu sekund matowieje i jest suchy,więc wspomniane poprawki są jak najbardziej możliwe.
Dorzucę kiedyś jeszcze zdjęcia, jak ładnie wygląda z nabłyszczającym topem ;)